Rafał Jaworski

Najdokładniejszy opis grunwaldzkiego starcia znajdujemy na kartach roczników Jana Długosza, najwybitniejszego historyka polskiego średniowiecza. Wiele szczegółów dotyczących batalii kronikarz zawdzięczał opowieściom swojego ojca, uczestnika bitwy.

Średniowieczne bitwy znamy zwykle jedynie dzięki opisom kronikarzy, którzy często żadnej nie widzieli na własne oczy. Ale nie mamy wyboru. Niepiśmienne w większości rycerstwo nie zostawiło pamiętników. Spisywane przez ludzi nieobytych z wojennym rzemiosłem przekazy często są niemałym problemem dla historyków chcących odtworzyć precyzyjnie ich przebieg. Opisy średniowiecznych kronik czy roczników w najlepszym razie zawierają zaledwie zarys kolejnych faz starcia i jego wynik. Sam opis walk jest skonstruowany według stałego katalogu toposów literackich, najchętniej zapożyczonych od starożytnych. Gdzie nie stało toposu, sięgano do własnej wyobraźni.

Z Długoszowym opisem bitwy grunwaldzkiej jest inaczej. Jest obszerny i pełen detali. Ale kronikarz urodził się pięć lat po bitwie, zatem nie mógł jej widzieć. Historycy podejrzewają, że sięgnął po stare kroniki i opisy bitwy; czerpał też wiadomości z pierwszej ręki, czyli od uczestników. Gdy powstawała kronika, wielu z nich żyło. Na pewno kronikarz wiele zawdzięczał swemu mentorowi, mistrzowi i protektorowi, biskupowi krakowskiemu kardynałowi Zbigniewowi Oleśnickiemu (1389−1455). W 1410 roku Oleśnicki miał 20 lat i był królewskim sekretarzem. Bitwę oglądał stojąc na wzgórzu tuż obok Władysława Jagiełły. Z nieco innej perspektywy, bo z polskiego obozu, śledził wydarzenia stryj Długosza Bartłomiej, królewski kapelan (zm. 1435). I trzecia perspektywa – być może najciekawsza − bezpośredniego starcia. Kronikarz zawdzięczał ją swemu ojcu Janowi (zm. 1444). W Długoszowej opowieści te trzy pamięci przenikają się nawzajem i uzupełniają w taki sposób, że trudno wyodrębnić je z relacji. Spróbujmy jednak zatrzymać się przy tej ostatniej i przyjrzeć jej się bliżej.

Plany kampanii

6 sierpnia 1409 roku wielki mistrz zakonu krzyżackiego Ulryk von Jungingen wysłał królowi polskiemu Władysławowi Jagielle pisemne wypowiedzenie wojny. Nie było to zaskoczenie. W grudniu 1409 roku w Brześciu nad Bugiem odbyła się tajna narada wojenna Jagiełły i księcia Witolda, podczas której ustalono plany kampanii. Polsko-litewska armia miała zaatakować, a jej celem miał być Malbork. Założenie było proste − przejąć inicjatywę i zepchnąć zakon do obrony. Wielki mistrz, chcąc uniknąć oblężenia stolicy, musiał wydać bitwę. Sukces zależał od kilku czynników, przede wszystkim trzeba było skoncentrować wszystkie siły w jednym miejscu. Przerzucenie wojsk polskich z głębi kraju na Mazowsze oraz ściągnięcie oddziałów litewskich i ruskich z Wielkiego Księstwa było wielkim przedsięwzięciem logistycznym. Armiom trzeba było zapewnić dostawy uzbrojenia oraz prowiantu dla ludzi i obroku dla koni. Miejsce i data spotkania zostały precyzyjnie określone. Plan był ambitny, co wystawia doskonałe świadectwo strategicznym talentom Jagiełły i Witolda.

Wieści o wojnie dotarły również do położonej z dala od stołecznego Krakowa i polsko-krzyżackiego pogranicza ziemi wieluńskiej. Stamtąd pochodził ród Długoszów pieczętujący się herbem Wieniawa (jak możemy przeczytać w herbarzach: w polu złotym żubrza głowa czarna z kołem złotym w nozdrzach). Historykom do tej pory nie udało się precyzyjnie i przekonująco ustalić pochodzenia przodków autora Roczników.Najprawdopodobniej trzeba ich szukać w Opoczyńskiem, gdzie znajduje się wieś Długosz.

Głową rodu był Jan Długosz senior. Nie znamy daty jego urodzin i nie potrafimy precyzyjnie odtworzyć jego drzewa genealogicznego. Przyjmuje się, że był wnukiem wójta sandomierskiego Mikołaja, a synem Janusza Długosza. Początkowo w źródłach Jan Długosz figuruje jako Jan z Niedzielska (de Nyedzyelszko). Ta wieś (dziś część Wielunia) przeszła jego ręce najprawdopodobniej jako posag jego pierwszej żony Barbary, córki Marcina z Borowa. Jana można zaliczyć do średnio zamożnej szlachty. Szczupły kapitał inwestował w różne przedsięwzięcia, np. dzierżawę kramów i jatek na rynku wieluńskim. Za pozyskane w ten sposób fundusze kupował lub dzierżawił okoliczne wsie. W ten sposób powoli, ale systematycznie, powiększał swe ziemskie dobra. Zapewne spełniał się całkowicie w gospodarzeniu, bowiem nie była zaangażowany w życie publiczne.

Trudno powiedzieć, jak zapatrywał się na konflikt polsko-krzyżacki. Wydaje się, że podobnie jak ogół szlachecki był sceptyczny wobec planów wojennych. Wbrew obiegowej opinii rycerstwo (szlachta) nie przyjmowało z entuzjazmem każdego wezwania do wojny. Na wojnie można było stracić życie lub zdrowie, ponadto wojna kosztowała, i to sporo. I sprawa ostatnia – działania wojenne prowadzono najczęściej wiosną i latem, czyli w czasie, kiedy gospodarstwu trzeba poświęcić najwięcej pracy i uwagi. Trudno więc o wojenny zapał. Jednak rycerz nie miał wyboru, udział w pospolitym ruszeniu był jego obowiązkiem. To wynikało z prawa feudalnego − w zamian za nadanie ziemi przez seniora wasal był zobowiązany do służby wojskowej. Zwolnieni byli jedynie starcy niezdolni do noszenia broni, obłożnie chorzy oraz kaleki. Niestawienie się na królewskie wezwanie mogło mieć opłakane konsekwencje łącznie z konfiskatą dóbr.

Przygotowania do wojny

Długosz senior, podobnie jak jego sąsiedzi i cała szlachta Korony, przygotowywał się do wojny. Niewielu było stać na nowy ekwipunek czy uzbrojenie. Decydowano się na to dopiero wtedy, gdy stary (często dziedziczony z pokolenia na pokolenie) zupełnie nie nadawał się do użytku. Gromadzono też żywność; nie wiadomo było, czy król będzie w stanie wykarmić całe pospolite ruszenie. Szykowano więc suszone lub solone mięso, przygotowywano worki z mąką (na podpłomyki). Pieczono też pierniki − to pożywne ciasto nie psuło się i świetnie nadawało na prowiant. Nie brakowało też żywego ptactwa pozamykanego w klatkach. Ten cały dobytek uzupełniony o naczynia do gotowania wraz z bronią i ubraniami ładowano na wóz (lub wozy). Opiekował się nim sługa, który na czas wyprawy pełnił rolę woźnicy, kucharza i dozorcy ruchomości swego pana. Sam rycerz podróżował siedząc na koźle koło woźnicy lub konno. Konia, na którym rycerz miał ruszyć w bój, starano się oszczędzać – od jego wytrzymałości i siły zależało życie jeźdźca podczas bitwy.      

W połowie czerwca 1410 roku Długosz z niewielkim pocztem ruszył do Wolborza, gdzie zbierało się rycerstwo ziemi wieluńskiej. Zgodnie z organizacją pospolitego ruszenia rycerstwo każdej ziemi walczyło razem pod swoją chorągwią. Dowodził nią wojewoda, ale wieluńską poprowadził do boju podwojewodzi sieradzki. Dalej rycerze ruszyli zapewne do Sieradza, a stamtąd, razem z chorągwią sieradzką, na miejsce koncentracji wojsk koronnych − do Czerwińska na Mazowszu. Dotarli tam pod koniec czerwca lub na początku lipca. Na miejscu było już pospolite ruszenie z Małopolski, prowadzone przez samego króla. Na drugim brzegu Wisły stały wojska litewskie dowodzone przez wielkiego księcia Witolda. Po trzech dniach odpoczynku armia króla przeprawiła się po moście pontonowym. Zarówno widok zebranej armii, jak i sama przeprawa musiały na Długoszu i innych uczestnikach wyprawy zrobić kolosalne wrażenie.

Spotkanie

9 lipca 1410 roku wojska polskie i litewskie wspierane przez posiłki z Mazowsza, Mołdawii oraz Tatarów, przekroczyły granicę polsko-krzyżacką. Tę chwilę uczczono niezwykłą uroczystością: na rozległej równinie oddziały rozwinęły chorągwie. Sam król Władysław, który stał na wzniesieniu, rozwinął wielki sztandar, na którym był pięknie wyhaftowany biały orzeł z rozpostartymi skrzydłami, otwartym dziobem i koroną na głowie, modląc się głośno o pomyślność wyprawy. Po podniesieniu chorągwi całe wojsko zaczęło śpiewać Bogurodzicę. Chwila była bardzo podniosła i wzruszająca, jak pisze w swej kronice Długosz junior wielu rycerzy płakało i szlochało. Czy ten szczegół kronikarz zawdzięcza relacji ojca, który wówczas po raz pierwszy zobaczył swojego króla?

Król dokonał także przeglądu chorągwi. Dla wielunian jej przebieg nie był pomyślny; stosunkowo niewielka ziemia wieluńska nie była w stanie wystawić odpowiednio dużego oddziału. Dlatego Jagiełło dołączył do niej celem uzupełnienia żołnierzy najemnych ze Śląska.

Armia skierowała się w kierunku brodów na rzece Drwęcy, by stamtąd ruszyć na Malbork. Te były jednak umocnione i obsadzone krzyżacką piechotą oraz artylerią. Jagiełło nie zdecydował się na sforsowanie rzeki pod ogniem nieprzyjaciela i postanowił obejść ją od wschodu. Wojska sojusznicze doszły do wsi Gordyny, gdzie skręciły na północ, w stronę Ulnowa nad Jeziorem Łubień. Wielki mistrz, który rozłożył się obozem około wsi Grunwald (Grünfelde), zorientował się wreszcie, że celem Jagiełły i Witolda nie jest Pomorze Gdańskie. Zdecydował zajść im drogę i wydać bitwę na nieodległej równinie. Wczesnym rankiem, we wtorek 15 lipca 1410 roku (święto Rozesłania Apostołów), polskie wojska stanęły nieopodal Ulnowa, Litwini obozowali nieco dalej na północ. Gdy do Jagiełły dotarła wiadomość o pojawieniu się w okolicy głównych sil zakonnych, nakazał przygotować się do walki. Bitwa była nieunikniona.

Wojska zakonne zajęły pozycje pomiędzy wsiami Stębark (Tannenberg) i Łodwigowa (Ludwigsdorf), zwrócone prawie 2,5-kilometrowym frontem ku południowemu wschodowi. Na czoło armii wysunięto artylerię, piechotę uzbrojoną w łuki i kusze oraz lekką jazdę. Za nimi stały główne siły zakonu − oddziały ciężkozbrojnej kawalerii. Odwód (kilkanaście chorągwi) stanął w pobliżu obozu.

Przegląd sił

Władysław Jagiełło nie spieszył się z wyruszeniem w pole. Chciał się lepiej zorientować w ukształtowaniu terenu, liczebności i rozstawieniu przeciwnika. Ostatecznie wojska sojusznicze ustawiono równolegle do krzyżackich. Większość stała w lasach. Straż przednią stanowiła lekka jazda litewska i tatarska, za nią siły główne − na lewym skrzydle oddziały polskie, na prawym litewsko-ruskie. Część chorągwi pozostała w odwodzie, w lasach i w pobliżu obozów. Król Władysław nakazał, by oddziały sojusznicze założyły przepaski ze słomy, aby odróżniały się od podobnie odzianych i uzbrojonych wojsk zakonnych. Nadto król podał jako zawołanie bojowe, pozwalające rozpoznać się w bitewnym tłoku, nazwy stolic polsko-litewskiego państwa, Kraków i Wilno. Łącznie pod dowództwem Jagiełły było najprawdopodobniej ok. 35 tys. ludzi. Szacuje się, że siły zakonne były skromniejsze: łącznie ponad 20 tys. ludzi. W sumie pod Grunwaldem starło się ponad 55 tys. zbrojnych, co czyni te bitwę jedną z największych w dziejach średniowiecznej Europy.

Bitwa

Jagiełło nie spieszył się z rozkazem do ataku. Zwłoka dezorientowała i irytowała Krzyżaków. Aby sprowokować polskiego króla, wielki mistrz zdecydował się wysłać doń dwa nagie miecze z wezwaniem do walki. Dopiero po tym poselstwie, około południa, król Władysław rozkazał odtrąbić hasło do ataku. Wojska polskie odśpiewały Bogurodzicę. Rozpoczęła się bitwa.

Pierwsze do ataku ruszyły chorągwie litewskie. Po godzinie zaciętej walki słabiej uzbrojeni Litwini zaczęły się cofać. W końcu, mimo wezwań Witolda, chorągwie rzuciły się do ucieczki. Krzyżacy ruszyli za nimi w pogoń, osłabiając w ten sposób siły główne. Był to błąd, który później kosztował zakon zwycięstwo. Ciężar bitwy spoczął teraz na lewym, polskim, skrzydle, walczącym już zacięcie z chorągwiami krzyżackimi. Oddziały zakonne trzykrotnie próbowały się przedrzeć przez chorągiew ziemi krakowskiej, by w ten sposób rozbić i rozproszyć linię polską. Krytycznym momentem bitwy była chwila, kiedy chorągiew z Orłem Białym zachwiała się i wypadła z rąk chorążego Marcina z Wrocimowic. Na ten widok Krzyżacy, pewni zwycięstwa, zaczęli śpiewać pieśń triumfu Christ ist entstandin (Chrystus zmartwychwstał). Na szczęście chorągiew podjęli inni polscy rycerze i kryzys został zażegnany.

Krwawa walka trwała już ok. sześciu godzin. Przewaga liczebna wojsk polsko-litewskich stawała się coraz wyraźniejsza. Krzyżacy byli spychani w stronę swego obozu. W tej rozpaczliwej sytuacji wielki mistrz sięgnął po odwody. Planowano uderzenie z zaskoczenia na flankę wojsk Władysława Jagiełły. Na początku wszystko szło jak po maśle − krzyżacka jazda klinem wdarła się w polskie szeregi. Grupa rycerzy zakonnych przedarła się przez skłębiony tłum walczących i uderzyła na pobliskie wzgórze, skąd bitwę obserwował Jagiełło z orszakiem. Król znalazł się w niebezpieczeństwie, ale jego przyboczni szybko rozprawili się z napastnikami. Podobny los spotkał cały krzyżacki odwód prowadzony przez wielkiego mistrza − chorągwie zakonne zostały okrążone przez przeważających Polaków i Litwinów.

Nie dać się zabić

Gdzie w tym czasie był Jan Długosz? Zapewne w chwili uderzenia chorągwi zakonnych na polskie skrzydło wraz z towarzyszami starał się wytrzymać impet ataku i utrzymać pozycję. Jak pisze Długosz junior, mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi, a miecze godziły w twarze [...] Kiedy w końcu połamali kopie, przywarły nawzajem do siebie jedne i drugie oddziały i zbroje do zbroi tak, że naciskani przez konie walczyli złączeni jedynie mieczami i [...] toporami, a walcząc, robili huk taki, jak zwykle w kuźniach wydają uderzenia młota. Gdy z czasem siła natarcia Krzyżaków zaczęła słabnąć a szyki stały się luźniejsze, a walka ramię przy ramieniu zmieniła się w indywidualne pojedynki.

Z pewnością Długosz senior nie orientował się, jak przebiega bitwa, kto wygrywa, a kto przegrywa. Jego cel był prosty – nie dać się zabić. Jan nie walczył sam. Miał przy sobie swój poczet (glewnię), czyli giermka i jednego−dwóch służących uzbrojonych zazwyczaj w łuki lub kusze. Mieli oni przede wszystkim dbać o to, by ich pan nie padł ofiarą ataku z tyłu lub z boku. Nie wiemy, ilu przeciwników Janowi udało się pokonać ani z jakich opresji wyjść cało. W każdym razie do rycerza z Niedzielska uśmiechnęło się szczęście. Jak później z dumą zanotował jego syn: Schwytany zaś został [...] wspomniany Markward [von Salzbach], komtur brandenburski, w wielkiej bitwie przez Jana Długosza z Niedzielska, rycerza z domu Zubrzagłowa albo Perstina, czyli Wieniawa, ojca i rodzica mego rodzonego, wraz z kilku rycerzami zakonnymi i chorągwią wspomnianą, wśród nich i rycerzem Schumborkiem. Tak znaczny jeniec był bardzo cennym łupem. Ten, kto wziął go do niewoli, mógł liczyć nie tylko na sławę wojenną, ale i sowity okup.

Klęska zakonu

Ostatecznie chorągwie zakonne zostały okrążone przez przeważające siły sojusznicze. Walcząc w straszliwym ścisku, nie biorąc jeńców, siły polsko-litewskie wycięły w pień Krzyżaków. Klęska zakonu była zupełna − szacuje się, że poległo 8 tys. ludzi, a 14 tys. dostało się do niewoli. Zginęła elita zakonna, m.in. wielki mistrz Ulryk von Jungingen, wielki komtur Kuno von Lichtenstein i wielki marszałek Fryderyk von Wallenrod. Tylko nieliczni zdołali się poddać i ocalić życie. Część niedobitków próbowała salwować się ucieczką do Malborka lub warowni w Olsztynku. Wielu z nich dogonili i zabili wysłani w pościg lekkozbrojni Litwini i Tatarzy.

Wszyscy ranni, bez względu na to, po której stronie walczyli, otrzymali opiekę medyczną. Król nakazał też zwolnić jeńców. Jedynie rycerzy krzyżackich i co znaczniejszych sojuszników (m.in. księcia szczecińskiego Kazimierza i księcia oleśnickiego Konrada Białego) uwięziono w różnych zamkach w Polsce i na Litwie, ale i tych zwolniono po zawarciu pokoju.

Królewska łaska

Zapewne następnego dnia po bitwie, kiedy król obozował niedaleko pobojowiska, Długosz senior stanął przed nim i oddał zdobyczną chorągiew Brandenburga. Jego jeniec z pewnością wzbudził zainteresowanie Jagiełły, który dobrze znał komtura – von Salzbach wielokrotnie posłował na Litwę i do Korony jako wysłannik wielkiego mistrza. Król nakazał Janowi, by pokazał jeńca księciu Witoldowi. Ten na widok dostojnika, wielce się uradował. Miał bowiem uraz do niego, gdyż matkę jego na pewnym zjeździe wspólnym nazwał ladacznicą i nieczystą matroną. Witold miał teraz okazję zemścić się za doznany despekt i chciał za obrazę ukarać śmiercią. To nie było po myśli Długosza – za trupa nikt nie zapłaci okupu. By zaspokoić jego roszczenia, Witold wystarał się u króla o starostwo brzeźnickie (obecnie Stara Brzeźnica) dla Jana. Nadanie nie tylko znacznie poprawiło jego finanse, ale też było prestiżowym dowodem królewskiej łaski. Tu, na zamku, w 1415 roku przyszedł na świat Jan Długosz junior, przyszły kronikarz.

Jagiełło nie zapomniał o Długoszu seniorze, w 1421 roku nadał mu starostwo nowokorczyńskie. Nadania całkowicie odmieniły losy Długoszów. Nagrodzony został nie tylko Jan, również jego brat Bartłomiej został obdarzony królewską łaską. Za odprawienie mszy przed bitwą Jagiełło nagrodził go dobrze uposażonym probostwem w Kłobucku. W ten sposób krwawa bitwa stała się okazją do awansu społecznego całej rodziny. A co się stało z jeńcem? Markward, zamiast ukorzyć się przed Witoldem, ponownie obraził rodzinę wielkiego księcia i samego króla. Dotknięty Witold tym razem skazał dostojnika na śmierć.

Zapewne Długosz junior nieraz słuchał opowieści ojca i stryja o wielkiej wojnie i wielkiej bitwie. Może dzięki tym wspomnieniom Jan zainteresował się dziejami ojczystymi.

Dr Rafał Jaworski, historyk mediewista, pracuje w Instytucie Historii i Stosunków Międzynarodowych
Filii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Piotrkowie Trybunalskim


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.